Ciężko jest wrócić do blogowania po krótkiej przerwie, która, jakby nie patrzeć całkiem dobrze mi zrobiła. 15 czerwca wyruszyłam w podróż do Stanów Zjednoczonych, na szczęście przebiegła ona bez większych problemów, dziękuję więc za wszystkie kciuki! Aktualnie moje dni są najzwyczajniej w świecie wypełnione pracą. Okazała się ona dużo cięższa niż sądziłam i niezmiernie się cieszę, że cały ubiegły rok sporo czasu poświęciłam na trening siłowy.
Jako, że mieszkamy w małej miejscowości, nad pięknym jeziorem (mieliśmy już kilka wizyt niedźwiadków z otaczającego lasu!), to w dni wolne staramy się wyjechać do miasta na zakupy. Miałam okazję być w Walmart i wybór kosmetyków jest spory, ale głównie to kolorówka. Pielęgnacji jest faktycznie bardzo mało, ciężko znaleźć coś pomiędzy typowymi, drogeryjnymi produktami a naturalnymi. Te ostatnie mają wysokie ceny, choć na ten moment nie mogę wypowiadać się za wszystkie inne drogerie :) Z praktycznie pustej szafy Elf wybrałam eyeliner w kwocie 2$, ciekawa jestem innych, jednak tym razem nie było mi dane przyjrzeć się im dokładnie.
Przeceny w sklepach są faktycznie szalenie kuszące, prawdziwe obniżki, aż szkoda, że u nas w Polsce raczej się takich nie doczekamy. Nie szastałam pieniędzmi, jednak skusiłam się na przykład na przecenioną z 55 $ na 10 szarą, prostą bluzę w Levi’s.
Najciekawsze zapewnie są zakupy kosmetyczne. Zajrzałam tylko do Bath & Body Works, choć wiem, że w centrum jest jeszcze przykładowo Mac i bardzo kusi mnie ich korektor. Wracając jednak do tematu BBW, ciężko było wybrać spośród masy przecenionych produktów do pielęgnacji. Większość przeceniona o 75%, inne nieco mniej. Wciąż jednak za trzy produkty zapłaciłam jedynie 10$.
Z uwagi na moje braki w kosmetyczce (zależało mi na zaoszczędzeniu bagażu) skusiłam się na balsam do ciała i dwie mgiełki, z czego jedna, o lekko męskim zapachu zostanie ze mną całe lato i coś czuję, że w czwartek podczas dnia wolnego kupię kolejną na zapas ( 3,5 $).
Jeśli chodzi natomiast o bardziej życiowe wrażenia, to przyznam, że jedzenie jest moim małym problemem. Zdecydowana większość produktów w sklepach zawiera cukier lub syrop kukurydziany i pochodne. W Polsce jest podobnie, jednak odnoszę wrażenie, że nie na taką skalę. W kraju dużo łatwiej było mi kupić nieprzetworzoną żywność w dobrej cenie. Choć kilkakrotnie pytano mnie, czy przyjechałam na obóz jako trenerka fitness (co jest szalenie miłe!) to przypuszczam, że po powrocie będę miała nieco pracy nad formą. Łatwo jest mieć silną wolę, gdy robi się zakupy i gotuje tylko dla siebie. Co innego, gdy dostęp do niezdrowych produktów jest nieograniczony, zwłaszcza, że do jednych z moich obowiązków należy…pieczenie ciast. Patrząc z drugiej strony, to cóż, nie jest to znowu żadna tragedia, choć wolałabym jednak uniknąć zbyt wielu nadprogramowych kilogramów.
Podobno ludzie wszędzie są tacy sami. Jechałam tutaj z lekkim przeświadczeniem, że przeżyję szok kulturowy, jakkolwiek dziwnie może to nie zabrzmieć. Okazuje się jednak, że inny jest tylko język i zwyczaje. Możliwość poznania i zobaczenia kraju za oceanem jest jednak ogromną szansą i świetnym doświadczeniem. Zobaczymy, jak będzie dalej.