Czasem zdarza się, że zupełnie nieoczekiwanie odkrywamy genialny kosmetyk, który ciężko odstawić na półkę. Tak też było w moim przypadku z rossmannowym olejkiem z serii Wellness & Beauty, który długo przeleżał, czekając na swoją kolej. Co mnie zniechącało? Ekstrakt z róży. Obawiałam się zapachu, za którym nie przepadam. Zaskoczenie jednak było ogromne.
Nuta zapachowa bowiem zupełnie nie przypomina znanej mi, gdzie najczęściej kojarzyła mi się ona ze starszymi paniami, hojnie skropionymi dusznymi perfumami. Typowej róży więc tutaj nie ma. Jak pachnie natomiast kwiat wiśni? Nie ukrywajmy, to zadanie ciężkie do opisania, zwłaszcza, że nie posiadam daru opowiadania o tak subiektywnych odczuciach w piękny sposób. Napiszę jednak, że kompozycja obu okazała się bardzo relaksująca, nieoczywista i otulająca, niczym miękki koc. Świetnie nawilża skórę i szybko się wchłania.
Świetnie sprawdza się do nawilżania ciała po kąpieli, zwłaszcza, jeśli dokucza nam stres. Nie jestem i nigdy nie byłam fanką balsamowania skóry, ale wieczorny rytuał przy wykorzystaniu tego olejku jest wart zdecydowanie więcej niż dziesięć złotych, które należy wydać na niego w sklepie.
Sprawdza się również w kwestii olejowania włosów, zabezpieczania końcówek czy też rozpuszczania trwałego makijażu. Przy tym pierwszym zastosowaniu warto wspomnieć, że zawarta w nim rycyna może przyciemniać odcień pasm.
Jeśli chodzi o zmywanie go to również nie ma problemu i nie udało mi się jak dotąd zafundować sobie bad hair day.
Całą serię Wellness & Beauty uważam za niebywale udaną, zarówno jeśli chodzi o działanie, a także cenę, opakowania i składy. W tym przypadku mogę przyczepić się jedynie pompki, która nieco się zacina i w łatwy sposób można pobrudzić wszystko w około. Więcej minusów nie znajdę, choćbym nie wiem jak szukała. Niedługo szykuje się wypad do drogerii po kolejny egzemplarz, choć ciekawią mnie inne wersje zapachowe.
Polecam, nie oderwiecie się od niego tak łatwo!